06.12.2004 :: 15:49
Nienawidzę weekendów. Jeden gorszy od drugiego. W piatek i sobotę charowałam jak stary wół i nawet nie chce mi się o tym pisać. W sobotę miałam poważną rozmowę z moim "kochanie". Albo ja jestem zdrowo rąbnięta, albo my się już naprawdę nie rozumiemy w prostych zyciowych sprawach. Ja mu o moich rozważaniach na temat naszego związku a on mi o "dupie Marynie". Zwątpienie totalne po tym czy w ogóle da sie coś z tym zrobić. No ale nie powiem, w niedziele wyniósł mi te śmieci, które stały już od dwóch dni. Ale miłości, czułości, romantyczności czy jakiegokolwiek międzyplanetarnego uczucia w tym żadnego. A ja właśnie tego potrzebuję. Chcę wiedzieć, że jest ktoś, kto za mną szaleje, tęskni, potrzebuje mnie, kocha... Poczekam jeszcze, przeczekam ten kryzys, przemysle wszystkie "za" i "przeciw" .... a nawet jak już, to jak go mam zostawić? Kurwa!!!!(ot takie odreagowanie- sorki). Byłam odwiedzić mojego kumpla z liceum, który się "kształci" za księdza. Nie ten świat. Totalny kosmos.